dlaczego tak wiele niebezpiecznych zwierząt żyje w Australii? – Lucy, lat siedem, Kent, Wielka Brytania. na świecie jest wiele niebezpiecznych zwierząt. Niektóre są niebezpieczne, ponieważ rozprzestrzeniają choroby, jak komary, które mogą przenosić malarię. Właśnie im plaża zawdzięcza kolejny rodzaj znaków ostrzegawczych. Dan Campbell / Shutterstock. Dendrocnide moroides. Wszystko to sugeruje, że warto poszukać innej plaży w Australii niż Cape Tribulation. Ale jeśli jesteście typem podróżników, którzy zawsze szukają szczególnie niezwykłych wrażeń, nie mówcie potem, że was nie Ciekawostki o rybach głębinowych. Wargacz garbogłowy, zwany też napoleonem. Zadziwiająca ryba, którą można spotkać podczas nurkowania. W mrocznej strefie batialnej i abysalnej żyją ryby, które mogą przestraszyć nawet największych miłośników horrorów. Nie jest prawdą, że wszystkie ryby głębinowe są ślepe. Wiek, wzrost, gdzie mieszka. Ilona Wrońska urodziła się 17 września 1977 w Lęborku. Jaki wiek ma Ilona Wrońska? Obecnie ma 45 lat. W wieku 25 lat, czyli w 2002 ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną we Wrocławiu. Największą popularność zdobyła rolą Kingi Brzozowskiej w serialu TVN „Na Wspólnej”. W Australii jest bardzo dużo różnych zwierząt. Niektóre z nich żyją tylko tam i nie można ich spotkać na żadnym innym kontynencie. Takie zwierzęta to endemity. Najbardziej znane Kangury są zwierzętami o zróżnicowanej wielkości od małych filanderów, których masa ciała osiąga około 1 kg, po kangura rudego czy kangura olbrzymiego, u których samce mogą osiągać wzrost przekraczający 2 m przy masie ciała ponad 80 kg. Jak sugeruje nazwa naukowa podrodziny (Macropodinae), tylne kończyny kangurów są większe Koala w przeszłości * Pierwsi osadnicy trafiający z Europy do Australii, byli zdziwieni widokiem koala. Nazywali je różnie, m.in. małpą i niedźwiedziomałpą. Po raz pierwszy koala został opisany w 1798 roku. Podróżnik napisał, że znalazł zwierzę podobne do leniwca. * Koala został fachowo opisany w 1803 r. oJWM0. Wyjazd do Australii to marzenie większości młodych ludzi. A praca tam i zarabianie dolarów to wręcz sen i coś co wydaje się być czymś nieosiągalnym dla większości z nas. Czy rzeczywiście życie w Australii to bajka? Przedstawiam Wam moją koleżankę Olę, która postanowiła wziąć sprawy swoje ręce i zrealizować marzenie o przeprowadzce do Australii! Ola jest również bohaterką książki "Dziewięć marzeń"(Tutaj możesz pobrać pierwszy rozdział mojej książki - ZA DARMO) , w której dokładnie opisane są nasze realia szukania pracy, zarabiania i życia w Australii. Skąd pomysł na Australię? Wszystko się zaczęło od decyzji wyjazdu na Filipiny. Moje życie było na zakręcie i potrzebowałam obrać inny kierunek, dokonać zmiany, zrobić coś totalnie innego niż do tej pory. Zdecydowałam się wówczas na dwu miesięczny wyjazd na kurs języka angielskiego na Filipiny. To był cudowny czas spędzony dokładnie tak jak chciałam. Jednak po powrocie do kraju czułam niedosyt. Chciałam dalej spełniać swoje marzenia, robić to, co do tej pory wydawało mi się niemożliwe i nieosiągalne. Wpadłam na pomysł wyjazdu do Australii, nie wiedząc nawet jeszcze, na jakich zasadach przyznawana jest wiza, co będę tam robić i na jak długo pojadę. Wiedziałam, że chcę pomieszkać na końcu świata i spędzić zimę w ciepłym miejscu. Był to tak bardzo szalony pomysł, że wiedziałam, że chcę go zrealizować. Poza tym Australia to było moje marzenie od zawsze! Nie bałaś się jechać sama na koniec świata? Oczywiście, że się bałam, mimo iż miałam za sobą samotny wyjazd na Filipiny. Jednak ten wyjazd był inny pod każdym względem. Filipiny to były wakacje, raj, plaża, spokój i odpoczynek. W Australii czekało mnie znalezienie pracy, mieszkania, poznanie nowych ludzi, zbudowanie (nawet, jeśli na kilka miesięcy) swojego życia tu, w Sydney. Najgorsze były ostatnie tygodnie przed wylotem, mnóstwo spraw do załatwienia, stres, pojawiające się w głowie pytanie „czy Ty na pewno chcesz to zrobić?” a z drugiej strony oczekiwania ze strony znajomych i rodziny. Na tyle mnie to w pewnym momencie obciążyło, że zastanawiałam się czy nie zrezygnować z wyjazdu. To w tamtym momencie dostałam od mojej przyjaciółki obrazek z napisem „nic nie musisz!”, pozornie prosty i oczywisty a jednak przypomniał mi że ten wyjazd jest dla mnie i ja nic nie muszę! Jak wyglądały Twoje początki w Sydney? Miałam to szczęście, że na samym początku mogłam liczyć na wsparcie rodziny mojej koleżanki z liceum. Wyjaśnili mi, jak działa komunikacja miejska, pomogli wybrać sieć komórkową, założyć konto w banku i inne pozornie proste rzeczy, a jednak sprawiające niekiedy sporo problemów osobom, które wyjeżdżają za granicę na trochę dłużej niż wakacje. Pomimo tej pomocy początki były bardzo trudne, czułam się samotna i zagubiona, trochę jak małe dziecko, to wszystko potęgowało tęsknotę i chęć powrotu do Polski już kilka dni po przylocie do Australii. Po około miesiącu można powiedzieć, że stanęłam na nogi - wynajęłam mieszkanie, a raczej miejsce w mieszkaniu, ponieważ dzieliłam je z pięcioma innymi osobami, miałam już pracę i pierwszych znajomych. Łatwo znaleźć tu pracę? Jakie są Twoje doświadczenia ciężko dostać wizę pracowniczą? Przyjechałam do Australii na wizie Work & Holiday, która nie jest typową wizą pracowniczą. Ten rodzaj wizy pozwala mi pracować full time, ale nie dłużej niż przez 6 miesięcy u jednego pracodawcy. To jest bardzo duże ograniczenie przy szukaniu pracy. Pracodawcy niechętnie zatrudniają osoby, z którymi wiedzą, że za pół roku muszą się pożegnać i rozpocząć proces rekrutacyjny od nowa. Poza tym tutaj bardzo ważne jest posiadanie doświadczenia na rynku australijskim, niestety nie ufają doświadczeniu, które nabyliśmy w Polsce, czy w innym kraju. Pierwszą pracą jaką podjęłam w Sydney była praca asystentki w agencji rekrutacyjnej (umowa na zastępstwo), którą później zamieniłam na pracę lotnisku. W obu przypadkach w szukaniu pracy pomogli mi znajomi. Mówiąc „pomogli” nie mam na myśli „załatwili” mi pracę a zarekomendowali u swojego przełożonego. W Australii zaraz po doświadczeniu liczą się referencje od osób nas polecających, poprzedniego pracodawcy czy innego pracownika. Zarekomendowanie osoby do pracy jest tutaj bardzo poważnie traktowane i nikt nie poleci swojemu przełożonemu osoby, jeśli nie jest pewny jej umiejętności i doświadczenia. Czy jest łatwo znaleźć prace? Tak i nie. Na pewno trzeba być bardzo cierpliwym, upartym i szybko reagować na ogłoszenia pojawiające się w Internecie. Tutaj jest prawdziwa dżungla i trzeba walczyć o przetrwanie. Takich osób jak ja szukających pracę jest tysiące i codziennie przybywają nowi. Ja również zgłosiłam się do kilku agencji rekrutacyjnych. Większość osób, które tutaj poznałam pracuje w fabrykach, restauracjach czy sprząta. Taki los osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z Australią. Moi znajomi zapewniają mnie jednak, że najtrudniejsze są pierwsze 2 lata, później mając już tutejsze doświadczenie łatwiej jest piąć się po szczeblach kariery. >>> Przeczytaj też o tym jak znaleźć pracę w Australii Jeśli ktoś chciałby przylecieć do Australii i szukać tu pracy na stałe, to moim zdaniem musi: 1. Przed przyjazdem przejść proces aplikacyjny o przyznanie wizy pracowniczej, 2. Znać język angielki przynajmniej na poziomie komunikacyjnym, 3. Być upartym i nie poddawać się, Co dopisałabyś do tej listy? Dużo szczęścia żeby otrzymać wizę pracowniczą. Jest to bardzo trudny proces. Po pierwsze rodzajów wiz jest bardzo dużo, po drugie wymagania są czasami niemożliwe do spełnienia no i trzeba niemało zapłacić za proces wizowy. (o rodzajach wiz i wymaganiach możesz przeczytać tutaj). Kolejną kwestią są oszczędności. Australia jest naprawdę droga i pieniądze szybko znikają. Pracę możesz znaleźć następnego dnia po przylocie, albo borykać się z poszukiwaniami przez kilka tygodni czy miesięcy. Stereotyp życia w Australii mówi, że życie jest tu łatwe, proste i przyjemne. Co o tym myślisz? Przyjeżdżając tutaj, miałam w głowie obraz życia łatwego i przyjemnego. Słońce, plaża, mnóstwo znajomych... A później poznałam rzeczywistość... Moim zdaniem Australia ma świetny PR na świecie! Nawet wśród moich znajomych panuje przekonanie, że mieszkając tutaj leżę codziennie na plaży, pracuję parę godzin dziennie i mam mnóstwo dolarów! Tymczasem życie w Australii wygląda bardzo podobnie do życia w innych krajach, również w Polsce. Tutaj też trzeba pracować 8h dziennie albo dłużej. Po pracy zwykle jest mało czasu na plażowanie, poza tym na plażę trzeba dojechać (zwykle zajmuje to około godziny w jedną stronę, nie zawsze są na to czas i siły). Na pewno istotne jest tutaj to, że bez względu na to, jaką pracę wykonujesz jest ona ważna, potrzebna i doceniana przez innych. Generalnie ludzie tutaj są dla siebie bardzo mili, życzliwi i pomocni. >>> O jedzeniu w Australii możesz przeczytać TUTAJ Słyszałam takie powiedzenie, że Australia jest bardzo droga, ale jak już znajdziesz tu pracę to stać Cię na wszystko. Zgadzacie się z tym? Może nie na wszystko, ale na bardzo dużo :) Zarabiając nawet najniższą stawkę godzinową wiele dóbr określanych w Polsce jako te z wyższej półki tutaj stają się dostępne i można je kupić bez zbędnych wyrzeczeń. Życie w Australii uczy szacunku do pieniędzy i rozważnego ich wydawania. Wbrew pozorom nie jest łatwo zarobić na utrzymanie, dlatego wszyscy "liczą dolary" i uczą nowo przyjezdnych świadomego robienia zakupów. W sytuacji, gdy widzę sukienkę za $100 i wiem, że mogę sobie na nią pozwolić, za chwilę przychodzi myśl - przecież za tę kwotę mogę kupić jedzenie na tydzień lub dłużej. Życie w Australii. Jak wygląda Twój czas po pracy? Sydney oferuje dużo atrakcji? Sydney jest niesamowite! Pokochałam to miasto za ten wybór atrakcji i możliwości spędzania czasu. Plaże, parki, restauracje z kuchniami z całego świata, kluby, BBQ ze znajomymi. Tutaj znajdziesz wszystko, czego potrzebujesz, a nawet więcej! Dużo masz znajomych Polaków w Sydney? Poznałam wielu Polaków w Sydney i muszę przyznać, że trafiłam na cudownych ludzi! Życzliwych, przyjaznych, ciekawych innych ludzi. Większość tych osób mieszka tutaj od kilku lat, mają już stałe prace, rodziny, domy na kredyt, czyli „normalne” życie :) część osób jest tak jak ja na wizie Work & Holiday lub studenckiej, więc dzielimy się naszymi doświadczeniami i pomagamy sobie, jeżeli jest taka potrzeba. Czego najbardziej Ci tu brakuje? Zdecydowanie rodziny i polskiego jedzenia! Z powodu różnicy czasu nie mogę swobodnie zadzwonić do bliskich, zawsze muszę się zastanowić, która teraz jest godzina w Polsce i niestety zazwyczaj tam jest środek nocy. Pobyt w Australii to Twój pomysł na życie czy plan na dorobienie się i powrót do kraju? Jakie masz plany? Australia to dla mnie przerwa i odpoczynek od życia w ojczyźnie, czas na przemyślenia i nauczenia się czegoś o sobie. Dodatkowo to także doświadczenie przez chwilę innego życia i co ważne spędzenie zimy w ciepłym kraju! Jak z perspektywy czasu oceniasz przyjazd do Australii? Gdybyś miała możliwość wrócić się w czasie zrobiliby wszystko tak samo? To była jedna z lepszych decyzji w moim życiu! Poza tym zawsze staram się niczego nie żałować. Czego nauczył Cię pobyt w Australii? Na pewno nauczyłam się doceniać pracę i to, co robię. W Australii wszyscy wiedzą, że nieważne, jaka pracę wykonujesz, ważne żeby ją mieć. Dzięki temu każdy zawód jest szanowany i doceniany. Czy sprzątasz, czy pracujesz w restauracji, biurze lub w fabryce, wszyscy i tak później spotykamy się w pubie i pijemy piwo jak równy z równym :) Tutaj praca nie wyznacza twojego statusu społecznego, liczy się przede wszystkim, jakim jesteś człowiekiem. Poza tym zmieniłam trochę podejście do życia... złapałam więcej luzu. Wiem, że jedyną rzeczą oznaczającą koniec świata jest koniec świata, a problemy to sytuacje do rozwiązania, więc no worries :) Chcesz poczytać więcej o Australii? Zajrzyj tutaj: 10 faktów o Sydney, o których nie przeczytasz w przewodniku!, przytulenie koali w Australii Jak wygląda szukanie pracy w Sydney na wizie turystycznej? Szczerze o szukaniu pracy, zarabianiu i życiu przeczytasz w rozdziale poświęconym Australii w książce "Dziewięć marzeń" >>> A co powiesz na przeprowadzkę do Dubaju? Tutaj przeczytasz jak wygląda życie i praca w Dubaju Więcej zdjęć z Australii? Dołącz do mnie na instagramie: ----------------- Podoba Ci się ten wpis? Polub fanpage na facebooku, konto na instagramie. A jeśli wolisz filmiki to zapraszam na mój profil na YouTube. Na YouTubie jest już również moje wystąpienie na TEDx, podczas opowiadam o podróży dookoła świata i odpowiadam na pytanie jak się spełnia marzenia? Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 16:24 Są plemiona aborygenów Australia jest trochę dziwny krajem ,ponieważ co 3 człowiek tam mieszkający urodził sie po za granica tego co do religii to jest tam masa wyznania od buddystów do muzułmanów w końcu to kraj zamieszkały przez ludzi z całego świata. Sama zobaczKatolicy 25,8% liczba wyznawców 5 551 064Anglikanie 18,7% liczba wyznawców 4 023 445Kościół Zjednoczony 5,7% liczba wyznawców 1 226 397Prezbiterianie i Reformatorzy 3% liczba wyznawców 645 472Prawosławni 2,7% liczba wyznawców 580 925inni chrześcijanie 7,9% liczba wyznawców 1 699 744Buddyści 2,1% liczba wyznawców 451 830Muzułmanie 1,7% liczba wyznawców 365 767inni 2,4% liczba wyznawców 516 378Brak danych 11,3% liczba wyznawców 2 431 280Brak wyznania 18,7% liczba wyznawców 4 023 445 Napisz, że rdzienni mieszkańcy to aborygeni, a tak to żyją tam normalni ludzie i mówią po angielsku a religią sa różne odłamy katolicyzmu. Uważasz, że ktoś się myli? lub Kultury Aborygenów nie da się porównać z żadną inną na Ziemi. Dzisiaj fakt ten przyciąga tłumy ciekawskich, ale niespełna 250 lat temu stał się przekleństwem, które na dobre zaważyło na losie rdzennych mieszkańców Australii. Gdyby zebrać wszystkie pierwotne ludy i pokazać im zdobycze cywilizacji, to wszyscy oprócz Aborygenów rzuciliby się na prezentowane dobra. Ci ostatni odwróciliby się na pięcie i wrócili do buszu. Przykład ten w dobry sposób pokazuje najważniejszą różnicę pomiędzy Aborygenami a resztą świata – niechęć do wszelkich dóbr materialnych. Pierwsze spotkanie z Aborygenami Historia Aborygenów to w dużej mierze historia przypadku. Europejscy odkrywcy, którzy na przełomie XV i XVI wieku dotarli do zachodnich i północnych wybrzeży Terra Australis Incognita – nieznanego lądu południowego, zamiast bogatego w przyprawy i złoto kraju, zastali „niezwykle czarnych, barbarzyńskich, dzikich”. Sekret Aborygenów odkrył James Cook. Był kwiecień 1770 roku. Cook wylądował w zatoce Sydney i zobaczył urodzajne ziemie, na których „było dość paszy we wszystkich porach roku dla większej ilości bydła, niż można by tu przywieźć”. Jednak najbardziej zaskakują zapiski i przemyślenia odkrywcy dotyczące Aborygenów: Może i wyglądają na najnędzniejszy naród świata, w rzeczywistości są daleko bardziej szczęśliwi niż my. Nie dbają o domostwa bogato wyposażone. Nie potrzebują też ubrań, gdyż wielu z nich, gdy je od nas dostało, porzuciło je niedbale. Nie przywiązywali wartości do niczego, co im ofiarowaliśmy. Ani nie zamieniliby nic swojego na żaden z oferowanych przedmiotów. Moim zdaniem oznacza to, że w swojej opinii posiadają wszystko co konieczne do życia. Aborygeni / fot. CC BY, Wellcome Images / W 1787 roku w zatoce Sydney wylądowała pierwsza karna kolonia. Skazańcy z Anglii mieli rozpocząć w Australii nowe życie. Liczyli, że uda się im to zrobić rękami rdzennych mieszkańców. Napotkali jednak na przeszkody nie do pokonania – nieprzychylnych i brutalnych autochtonów, ziemię, na której łamały się najmocniejsze motyki i twarde drzewa, których nie byli w stanie ściąć siekierami. Aborygeni bardzo szybko zorientowali się, że biali najeźdźcy chcą odebrać im to co najcenniejsze – ziemię. Z tą różnicą, że dla białych była to ziemia pod uprawę, dla Aborygenów ziemia przodków, z którą byli nierozerwalnie związani. Wierzenia i zwyczaje Aborygenów Wiara Aborygenów jest totalnie abstrakcyjna i składa się z kilku elementów, z których tzw. Czas Snu i totemiczność odgrywają największą rolę. Czas Snu jest niezależny od czasu linearnego, codziennego. Istniał, zanim pojawili się ludzie i wówczas, kiedy wprost z ziemi wyłoniły się mityczne istoty totemicznych przodków. To właśnie owe istoty własnymi ciałami stworzyły świat duchowy i materialny – skały, drzewa, góry, kangury i strusie – krajobraz, rośliny i zwierzęta. Nie byli ludźmi, ale zachowywali się i żyli jak ludzie. Pozostawili też zwyczaje oraz rytuały, które od 60 tys. lat przekazywane są ustnie, Aborygeni bowiem nigdy nie stworzyli pisma. Każdy objaw rękodzielnictwa związany był wyłącznie z wierzeniami i oddawaniem kultu przodkom. Na co dzień uprawiali rośliny, zbierali i polowali. Nie zakładali osad, wciąż wędrowali od jednego miejsca kultu do drugiego. Dla Aborygenów większe znaczenie miało dobro grupy niż jednostki. Zderzenie takiego światopoglądu z protestanckimi ideami czynienia ziemi poddanej, samodoskonalenia, gromadzenia dóbr i nieustannego rozwoju cywilizacji gwarantowało konflikt. W miarę jak karne kolonie przekształcały się w dobrze prosperujące miasta, osadnicy coraz mocniej próbowali przeciągnąć Aborygenów na „właściwą” stronę. Protestanccy księża wzięli na siebie obowiązek tłumaczenia autochtonom zasad obowiązujących w Europie, trafili jednak na całkowity brak zrozumienia. Kiedy jeden z osadników skradł narzędzia aborygeńskiej kobiecie, urządzono pokazową chłostę, tak aby autochtoni zrozumieli, że prawo jest równe dla wszystkich. W miarę jak na plecy złodzieja spadały kolejne baty, grupa Aborygenów zaczęła płakać, aż w końcu jeden z nich zerwał się i wytrącił bicz oprawcy. Osadnikom opadły ręce. "Skradzione pokolenie" Brisbane. Protest przeciwko łamaniu praw Aborygenów / fot. Aborygeni z własną flagą / fot. Istock Z końcem XIX wieku rozpoczął się trwający ponad 100 lat okres, który na falach popularnych ówcześnie teorii eugenicznych doprowadził do siłowego odebrania aborygeńskim rodzinom dzieci i próby ich „ucywilizowania”. I chociaż chodziło przede wszystkim o tanią siłę roboczą i ostateczne usunięcie problemów z autochtonami, akcja ta opierała się na haśle „nieprzystosowania Aborygenów do samodzielnego życia”, o czym miał świadczyć brak jakiejkolwiek cywilizacji wykształconej na kontynencie australijskim. W ciągu 100 lat aborygeńskim rodzinom odebrano w ten sposób ok. 300 tys. dzieci. Przez lata sprawa „skradzionego pokolenia” – jak nazwano okres przesiedleń – była tajemnicą. Dzięki staraniom aborygeńskich artystów z końcem lat 80. ubiegłego wieku zaczęto mówić o problemie publicznie. W 1997 r. specjalna komisja narodowa opublikowała raport zatytułowany „Bringing Them Home”, który opisał całe zło wyrządzone Aborygenom. Premier John Howard w imieniu rządu i narodu przeprosił za najbardziej wstydliwy okres w historii Australii. W ramach ogłoszonego w 1993 r. Native Title Act zaczęto zwracać Aborygenom grunty. Pod zarząd społeczności Aborygenów przekazano już wiele parków narodowych, w tym Uluru Kata-Tjuta, na którego terenie znajduje się święta góra Uluru. fot. Problemy współczesnych Aborygenów Największy problem to narkomania i alkoholizm. W communieties Aborygeni pozostawieni sami sobie popadli w marazm, żyjąc od zasiłku do zasiłku, jego większość przeznaczają na używki. Mimo że część communities przekształca się w atrakcje turystyczne, gdzie można poznać sztukę, zwyczaje i obrzędy plemion, nietrudno zauważyć przeświadczenie o niższej wartości rdzennych mieszkańców. I chociaż po olimpiadzie w 2000 r. sklepikarze w Sydney chętnie w sklepach z pamiątkami zatrudniają Aborygenów, ich intencje nie zawsze są szczere. Te pamiątki najczęściej produkowane są w Indonezji, a sklepikarze kreują wizerunek kochających rdzennych mieszkańców. Nawet dziś, kiedy przed Aborygenami otwarto różne możliwości, w ich świadomości niewiele się zmieniło. Większość wciąż woli siedzieć przed domem niż pod dachem, włóczyć się po buszu, niż zarabiać pieniądze. Są zaprzeczeniem tego, do czego od tysięcy lat dąży reszta świata. A może to właśnie oni znaleźli sposób, aby w świecie, w którym rządzi materia, nie oszaleć? Przemo wyszperał gdzieś dla mnie ten artykuł. Jest on na temat wychowania dzieci wg super niani: Mogę tylko potwierdzić, że w Australii dziecko jest najważniejsze i że się go nie krytykuje na prawie każdym kroku lub chwali razem z krytyką. Powiedzenie „dobry chłopiec” lub „dobra dziewczynka” to standardowa pochwała każdego dziecka, gdy zrobi coś dobrego. Do tego nawet jeżeli coś przeskrobie, bo to przecież tylko dziecko, próbuje się znaleźć pozytywną część negatywnego zachowania. Myślę, że to jest różnica wychowania nas rodziców. Mi samej czasami trudno przestawić się takie pozytywne wiedzenie dziecka, a Australijczycy mają to w krwi. Często śmieszy mnie jak w kuchni szykując sobie górę sałatki lub odgrzewając rybę słyszę „Dobra dziewczyna” (w domyśle jedząca zdrowsze jedzenie niż Australijczycy). Od Hindusa lub innej narodowości takiej pochwały już nie otrzymam. Tagi dzieci Jeśli nas rozłączy, to proszę nie pomyśleć, że to złośliwość. ???Telefon może mi się rozładować, a nie mamy prądu, bo właśnie przeszła tropikalna burza. A często przechodzi? Taki sezon. Najtrudniej jest w Queensland, czyli właśnie w tym stanie, w którym mieszkamy. Bo to typowe tropiki i kiedy zmienia się sezon – właśnie kończy się zima, a przychodzi lato – to duże wahania temperatur są normą. A wtedy burzę mamy jak w banku. Ale to jest chwila. Oberwanie chmury, a po 10 minutach nie ma po niej śladu. Chyba, że jest problem z dostępem do prądu, z tego co słyszę. Z prądem to jest tak, że czasami wraca po kilku minutach, a czasem trwa to trochę dłużej. To spore utrudnienia - praca, telefony, komputery, ale w Australii wszyscy żyją na luzaka i nikt nie robi z tego problemu. Idzie się wtedy do domu, umawia na lunch, plotkuje w pracy... Nikt się nie awanturuje, tym bardziej że jest już godzina W Polsce to dopiero czyli początek dnia. Jak w ogóle w Australii wygląda organizacja pracy? Różnie, bo obowiązuje podział na dwie strefy, dwa różne światy: osób pracujących na zewnątrz i w środku. Ci, którzy pracują na powietrzu, szczególnie w części najbardziej tropikalnej, ale także w Melbourne czy Sydney, zaczynają, kiedy jest jeszcze ciemno, czyli około godz. 4-5. Do południa, kiedy słońce zacznie palić na dobre, swoje godziny będą mieć już wyrobione. Pracownicy biur startują później i najczęściej pracują dużo dłużej, bo normą jest godzinna przerwa na lunch. To czas, kiedy wychodzi się coś zjeść, pobiegać, zrobić zakupy… I koniec końców idzie się do domu koło godz. 17-18, chociaż my – jako agencja migracyjna – pracujemy jeszcze inaczej. Inaczej – to znaczy jak? Niemal jak cyfrowi nomadzi, którzy prowadzą firmę z laptopem na kolonach - na jachcie, w górach, na wyspie (śmiech). W praktyce wygląda to tak, że mamy swoje biuro główne i dodatkowo wynajmujemy jeszcze pomieszczenia w trzech różnych lokalizacjach. Nie siedzimy codziennie w jednym i tym samym miejscu, tylko tam, gdzie klient nas najbardziej potrzebuje. To w Australii standard. Po drugie, pracujemy praktycznie cały czas – od świtu do nocy, bo rozmawiamy z wieloma międzynarodowymi firmami. A mimo to i tak dużo osób narzeka, że w Australii trudno jest cokolwiek załatwić. I mają rację. Nie jesteśmy tak zagonieni jak w innych krajach, więc wszystko idzie wolniej. Poza tym swoje robi różnica czasu. Przecież jeśli wysyłam pytanie do firmy, z którą współpracuję w Polsce czy np. Anglii, to na wiadomość zwrotną siłą rzeczy odpiszę dopiero na drugi czy trzeci dzień. Typowe jest też załatwianie czego się da online, także w urzędzie imigracji Australii, uchodzącym za jeden z najbardziej rygorystycznych. 90 proc. wiz z całego świata – bo współpracujemy nie tylko z Polakami – składa się w wersji elektronicznej. Jest tylko kilka przypadków, w których robi się tzw. hard copies. To wiza dla dziecka (rodzic już jest rezydentem lub obywatelem Australii; ten rodzaj wizy jest też używany najczęściej dla dzieci, których rodzice się rozwiedli). Załóżmy w takim razie, że zgłasza się do Pani Polak, który marzy o pracy w Australii. Jakie dokumenty powinien mieć, na co się przygotować?W pierwszej kolejności musi sprawdzić, czy w ogóle kwalifikuje się na wizę. To jest najważniejsze. Bo nawet jeśli ktoś ma tu znajomego albo pracuje w firmie, która ma oddział w Australii i chciałby się tu przenieść, to i tak może się to okazać niemożliwe. Ale właściwie dlaczego? Bo nie wykonuje zawodu z listy zawodów poszukiwanych, na której oparty jest tu cały system wizowy. Jak to działa? Urząd imigracji ściśle współpracuje z pracodawcami i rok w rok – czasami nawet częściej – aktualizuje te zestawienia. Stwierdza, jakich specjalistów będzie teraz potrzeba najbardziej, a co za tym idzie kto może starać się o wizę. I kto może? O ile dwa lata temu byli to np. geolodzy, bo mocno się rozwijał sektor wydobywczy, o tyle teraz największe jest parcie na mechaników, podobnie jak np. inżynierów. Ale tu ważna uwaga: w Australii wykształcenie oczywiście jest ważne, ale najważniejsze są doświadczenia zawodowe. Mówiąc o inżynierze, mam na myśli osobę, która pracowała w zawodzie, a nie tylko ukończyła szkołę o takim a nie innym profilu. Są w takim razie zawody, których wykonawcy nie mają w Australii czego szukać? Nie, ale to też kwestia podejścia agencji migracyjnej i takiego przygotowania dokumentów, by dana osoba mogła tu jednak przylecieć, nawet jeśli jest to kierowca tira. Nie, nie ma go na liście i nigdy nie będzie – to zawód, który obsadzają tylko Australijczycy, bo przyjmuje się, że mają lepsze umiejętności i większe doświadczenie. Takiego kierowcę prosimy albo o przekwalifikowanie się na mechanika lub np. blacharza, albo - jeśli nie ma takiej możliwości - pytamy o partnera. Być możne ma żonę pielęgniarkę, nauczycielkę, krawcową… Jest cała masa zawodów, które może wykonywać partner, a my na tej podstawie możemy ściągnąć całą rodzinę. Kwalifikacja na wizę to dopiero pierwszy z warunków. A inne? W agencji często się śmiejemy, że zawsze wypatrzymy furtkę do ubiegania się o wizę. Jedyne, czego nie jesteśmy w stanie przeskoczyć, to znajomość języka angielskiego – potwierdzona certyfikatami, i wiek – do 45. roku życia, choć kiedyś było to 50-55 lat. Do tego roku – a prowadzimy agencję od pięciu lat – nie było w tym zakresie aż tak dużych zmian. Z czego wynikają zmiany zasad? Urząd imigracji nie podaje powodów, a nam jako agencji migracyjnej nie wypada tego komentować. Ale moja prywatna opinia jest taka, że to efekt zmian zarówno tu na miejscu, jak i na świecie. Australia to kraj, który bardzo szybko się rozwija, jest supernowoczesny i stale potrzebuje młodych ludzi, dlatego też stara się tworzyć im bezpieczne środowisko, bez wojen czy np. terroryzmu. Szuka więc osób, które są otwarte, lubią swoją pracę, nie są agresywne, potrafią się asymilować i mówić po angielsku, nawet jeśli nie jest to perfekcyjna znajomość języka. Ograniczenie wiekowe jest nie w porządku, mogliby w tym miejscu powiedzieć niektórzy. I czasami faktycznie urząd imigracji słyszy, że zamyka się na świat, stosuje dyskryminację wiekową… Ja tłumaczę to sobie tym, że Australię tworzą także – a może przede wszystkim – ludzie. I to dlatego ubiegając się o pracę w Australii trzeba być też zdrowym? Konkretnie nie można mieć choroby przewlekłej, która mogłaby uniemożliwiać podjęcie pracy. Wychodzi się tu z założenia, że wizę stałego pobytu dostaje się na podstawie kwalifikacji zawodowej, bo najważniejszy jest wkład w dalszy rozwój tym nie można być karanym, czyli trzeba mieć tzw. dobry charakter. Zaświadczenie o niekaralności, podobnie jak świadectwo zdrowia, to podstawa! Tak było tu zawsze. W Australii jest już Pani 11 lat. Jak się tam Pani znalazła? Razem z mężem – w rok po ślubie – bardzo chcieliśmy wyjechać do Nowej Zelandii. Dużo wcześniej podróżowaliśmy, głównie po Europie, i zachciało się nam pojechać gdzieś dalej. "Władca pierścieni" też nie był tu bez znaczenia. Z tym że w Polsce w tamtych czasach – w 2005-6 roku – trzymiesięczny urlop był nie do pomyślenia. Wiedzieliśmy, że jak o to poprosimy, to stracimy prace. Tak na marginesie, w Australii popularne jest, że studenci biorą gap year, a pracownicy wracają na kilka miesięcy do swojego kraju, bo akurat zatęsknili za rodziną. To jest do dogadania z pracodawcą, choć nie twierdzę, że zawsze jest to łatwe. Kiedy myśleliśmy o tym jeszcze w Polsce, wszyscy się z nas śmiali. Co im jeszcze przyjdzie do głowy? I co jeszcze wymyślą? W międzyczasie udało mi się skontaktować – a nie były to jeszcze czasy FB i YT – z kimś, kto już mieszkał w Nowej Zelandii. Na podstawie tej jednej rozmowy zdecydowaliśmy: lecimy do… Australii. Co Pani wtedy takiego usłyszała?! Że ekonomia i warunki są w Nowej Zelandii dużo słabsze. Może i jest to kraj piękny, naturalny, ale żyje się tam trudno. Nie ma pracy, więc i emigrantom trudniej będzie wystartować. A i ludzi mało, bo owiec więcej niż mieszkańców (śmiech). Australia za to już wtedy przepięknie się rozwijała. Turystów było dużo, dużo też rzeczy się działo. Poza tym, jak zapewniał mnie rozmówca, z obywatelstwem australijskim dużo łatwiej można się przenieść do Nowej Zelandii. Oczywiście jeśli nadal będziemy ją tak kochać. Do Australii przeprowadziliśmy się w 2006 roku. Kochamy Nową Zelandię, ale zostaniemy tutaj! Początkowo była mowa tylko o trzy miesiącach urlopu…Tak, ale ostatecznie postawiliśmy wszystko na jedna kartę – urlopu nikt nam nie chciał dać. Złożyliśmy więc wypowiedzenia, znaleźliśmy agencję migracyjną – w międzyczasie sprzedaliśmy wszystko i spakowaliśmy się w dwie walizki. Złożyliśmy dokumenty na podstawie zawodu męża – inżynier telekomunikacji (cały czas jest na liście). A że mąż mówił dość dobrze po angielsku, przeszliśmy pomyślnie cały proces. Po przylocie mąż bardzo szybko zaczepił się w telekomunikacji. Podobnie ja, choć z początku w ogóle nie mówiłam po angielsku. Potem urodziła się nam córka. Koniec końców otworzyliśmy agencję migracyjną. Z tego, co Pani mówi, to w Australii łatwo jest zrobić karierę. Pewnie, że tak. Jeśli tylko się chce! A zarobki są wysokie? Tak, ale pod tym względem jest inaczej niż w Polsce. Trzeba się przyzwyczaić, że jak się idzie na rozmowę o pracę, to potencjalny szef mówi, ile się dostaje za godzinę – minimalna stawka dla pierwszych emigrantów to ok. 17 dolarów, a dla tych zasiedziałych – 25-35 dolarów. Jeśli z kolei ma się już stały pobyt lub wizę pracowniczą, to dostaje się ofertę rocznej pensji. Najczęściej 55 tys. dolarów – to już jest dobra kwota, bo np. student może liczyć na 40 tys. rocznie. Przyjmuje się, że powyżej 40 tys. dolarów jest ok; około 50 tys. dolarów – dobrze, powyżej 60 tys. dolarów – bardzo dobrze., a około 100 tys. dolarów – super. Nawet po odliczeniu podatku – 9,6 proc. do kwoty 37 tys. dolarów (czy np. 22,8 proc. do kwoty – 87 tys. dolarów.) Jeśli ktoś zarabia nie więcej niż 18,2 tys. dolarów, to w ogóle ich nie płaci. Często osoby bez wyższego wykształcenia, które mają fachu w ręku – elektrycy, hydraulicy, mechanicy – mogą liczyć nawet na 75-80 tys. dolarów. Pod warunkiem, że mają już własną działalność. Dobrze rozumiem, że nauczyciel dostaje 60 tys. dolarów, a hydraulik – 70 tys.?! Zgadza się. Mało tego, o ile nad Wisłą "pracownik fizyczny" lub "osoba po zawodówce" ma bardzo negatywny wydźwięk, o tyle w Australii tego nie ma. Do tego stopnia, że ci, którzy pracują fizycznie, w roboczych ciuchach wpadają do sklepu, kupią bułki na lunch, rozmawiają z uśmiechem w pociągach. W ogóle się nie przebierają i nikt się temu nie dziwi. Takich różnic w porównaniu z Polską jest zresztą więcej – w Australii pracuje się przecież tylko 38 godzin w tygodniu. W firmie dbającej o zespół w piątek pracuje się tylko do lunchu. Szef wierzy, że jesteśmy już tak wykończeni całym tygodniem, a jeszcze w sobotę pierzemy, sprzątamy i gotujemy, że nie zdążymy należycie odpocząć do poniedziałku. Więc na porządku dziennym jest urywanie się z pracy, robienie zakupów, umawianie się barach… A urlop – ile jest dni wolnych w roku? 21 dni, czyli podobnie. Ale w Australii przysługuje nam też chorobowe. Średnio osiem dni w roku. Bo czegoś takiego jak ZUS nie ma, niemożliwa jest więc sytuacja, kiedy ktoś zachoruje i nie przychodzi do pracy przez trzy miesiące, a i tak dostaje pieniądze. Dlatego wykupuje się ubezpieczenie, które gwarantuje nam fundusze w razie choroby (z reguły około 60 dolarów na tydzień). Podobnie – jeśli kobieta jest w ciąży, to pracuje do porodu, o ile tylko dobrze się czuje. Potem bardzo szybko – bo zaledwie po kilku tygodniach – wraca do pracy. Tyle że w Australii wszyscy są bardzo dobrze zorganizowani, a do żłobka można oddać już trzymiesięczne dziecko. Placówki są dobrze zorganizowane i choć prywatne, to nadzorowane i refundowane przez państwo. Z tego tytułu mamy też prawo do zwrotu części pieniędzy. Co rok albo co miesiąc – jak komu wygodnie. Skoro nie ma ZUS, to jak odkłada się na emeryturę? Tym zajmuje się pracodawca, który wpłaca pieniądze na wybrane konto emerytalne. Dlatego do wysokości pensji dopisuje zawsze "plus supa annuation", czyli plus emerytura. Wynosi ona co najmniej 9,5 proc. Czyli średnio to około…Nie ma czegoś takiego! Ludzie do Australii przylatują w różnym wieku i z różnym doświadczeniem. Poza tym emerytury się tu kumulują. Ktoś może mieć na koncie 50 tys., 70 tys., a ktoś inny 230 tys. dolarów, kiedy przestanie już pracować. Podobnie jak w Polsce, na emeryturę w Australii przechodzi się w wieku 60-65 lat. Jak te kwoty mają się do poziomu cen, kosztów życia i wynajmu mieszkania?Standard życia w Australii jest uznawany za jeden z wyższych. I tak faktycznie jest. Najdroższą rzeczą w zestawieniu z innymi krajami – i tu bym narzekała – są ceny nieruchomości. Bo mieszkanie lub mały dom na obrzeżach miasta można kupić od 300 tys. dolarów w górę. Ale jeśli ktoś ma w pracy stałą umowę, to może wziąć mieszkanie na kredyt. Jeśli pracują dwie osoby – spokojnie kupią dom. Na podwórkach zawsze stoją dwa samochody, minimum. Najczęściej jest tak, że każda pełnoletnia osoba ma swoje auto. Jeśli ma się 2-3 dzieci, to na podjeździe stoi pięć samochodów. Każdy jeździ swoim. Wakacje?Raz w roku ma je każdy. Za pieniądze, które się zarabia w Australii, naprawdę żyje się dobrze. Kiedy tu przyjechałam, wydawało mi się, że już do Polski nie wrócę, że nie będzie mnie stać, żeby przylecieć chociaż na chwilę. Teraz już tak nie myślę. Ale z Australii na razie się nie ruszam! Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL Kup licencję

jak żyją dzieci w australii